Obudziłam się pełna wigoru i energii. Chyba nic nie mogło
stłamsić mojego nastroju. Rozsunęłam ciemne rolety a widząc bezchmurne
sklepienie nieba pomyślałam, że ten dzień będzie początkiem czegoś nowego i z
pewnością czegoś emocjonującego..
-chłopcy na początek 10 kółek- zakomunikował stanowczo
trener.
-ale trenerze- zalamentowali chórem piłkarze.
-mam pomysł!- krzykną młody chłopak z siódemką na plecach -
możemy dziś rozpocząć od gierki wewnętrznej, potem poćwiczyć stałe fragmenty i
iść do domu! – zasugerował blondyn z głupkowatym uśmiechem na twarzy podobnym
do tego z filmu „Głupi i głupszy”.
-oj Leitner jak ty cos palniesz…- westchnął poirytowany
Lewandowski mierzwiąc dłonią swoją ciemną czuprynę na głowie.
-Moritz przepraszam młody człowieku, kto tu jest trenerem? -
zapytał nie na żarty trener Klopp. Po tym ironicznym pytaniu uśmiech z twarzy
Moritza zszedł z szybkością bliską prędkości światła. Piłkarze widząc reakcję
młodego Leitnera, momentalnie wpadli w
zaraźliwy śmiech.
-co w tym takiego zabawnego ćwiczyć na koniec sezonu w takim
upale?- odburknął ledwo słyszalnie młody pomocnik z dortmundzkiej ekipy co
jeszcze bardziej rozbawiło jego kolegów.
-Mo 12 kółek a reszta 10! Biegiem! - wrzasnął Klopp
motywująco klaszcząc w dłonie do podopiecznych. Młody piłkarz niczym skacowany
kot ruszył przed siebie słysząc za plecami chichoczących kolegów. Gdy skończył
dołączył do kolegów ćwiczących z bramkarzami karniaki.
-brawo Roman!- krzyknął trener. Sekundę po tym tak samo
zawtórował Romanowi Moritz. Widząc na sobie wnerwione spojrzenie trenera głośno
przełknął ślinę a oczy skierował na swoje obuwie.
-to było niechcący, tak mi się tylko wyrwało! - tłumaczył
się ze swojej spontaniczności Mo.
-oj Leitner, Leitner w tobie to chyba płynie trenerska krew-
odpowiedział ze śmiechem Marco poklepując kolegę po ramieniu.
- tak.. od razu może powiedzcie, że jestem synem Jose
Mourinho..- powiedział zaskoczony swoją niecelową nadgorliwością wobec trenera.
Po trwającym jeszcze blisko pół godzinnym treningu trener
nakazał podopiecznym zbierać się do szatni. Ostatni do szatni przyszedł Moritz,
który za karę sam musiał pozbierać wszystkie piłki porozkopywane na płycie
murawy. W myślach dziwił się swoim zachowaniem ale też zastanawiał się czym
sobie na to zasłużył ? Mo to dobry piłkarz ale często ciężko było mu skojarzyć
fakty. To tak jak z wiązaniem sznurowadeł. Nauczył się tego dopiero w 4 klasie
podstawówki. Z kojarzeniem swoich czynów i ich skutków był dopiero na etapie 2
klasy podstawówki..
W szatni pozostali już tylko Marco, Nuri, Mats, Marcel i
zdyszany Moritz.
-ej chłopaki, słyszeliście o tym, że córka trenera na
polskie imię?- zapytał z zaciekawieniem Nuri. -Mój menedżer mi dopiero dzisiaj
o tym powiedział- oznajmił.
- Phii.. no pewnie!- odparł Mats jakby to była
najnormalniejsza rzecz na kuli ziemskiej.- To Kasia. Koleżanka Blanki.
-no rzeczywiście! W ogóle o tym zapomniałam, że trener ma
już dorosłą córkę- ocknął się Marco jakby zobaczył lśniące sztabki złota.
-ile ma dokładnie lat? Wie ktoś?- zapytał Moritz wtrącając
się w rozmowę kolegów.
-ja nie wiem ale podpytam menedżera on powinien to wiedzieć,
w końcu dobrze zna się z Jurgenem- zakomunikował Nuri.
-ciekawe czy będzie we wtorek na imprezie.- zapytał Marco.
-no raczej tak, skoro to jego córka- zauważył Nuri
jednocześnie ściągając z nóg swoje nowe firmowe antypoślizgowe klapki.
-dobra bracia ja będę już się zmywać bo Blanka chciała
żebyśmy poszli dziś do jej znajomych- powiedział Mats.
-to miłej zabawy!- pożyczył mu Marcel śmiejąc się z kolegi,
który i tak był już spóźniony.
- wielkie dzięki Marcel!- podziękował kręcąc głową widząc
ilość nieodebranych połączeń od Blanki na swoim telefonie.
-ok, my też już spadamy. Ostatni zamyka szatnię! - krzyknął
Marco jednocześnie uciekając i rzucając pęk kluczy pod nogi Moritza,
ściągającego dopiero swoje buty. Ten dzień Moritz zdecydowanie nie mógł
zaliczyć do udanych..
Tymczasem u Kaśki:
-no chodźcie tu moje kochane sunie- powiedziała z troską w
głosie. – macie ochotę się przejechać?- zapytała nie oczekując żadnej
odpowiedzi. Pieski szczekając, skacząc i merdając ogonami wyrażały swoje
zadowolenie na to co szykowała im ich właścicielka.
-Alberta! Jadę do marketu!- krzyczała do gosposi wiedząc, że
ta krząta się gdzieś po domostwie państwa Klopp. - wezmę jeszcze ze sobą Mikę i
Blumi!- dopowiedziała jednocześnie drażniąc się z mniejszym z psów.
-dobrze tylko jedź ostrożnie i zapnij pasy!- krzyknęła nie
widząc Kasi a słysząc jedynie trzaśnięcie drzwi frontowych.
Zapięłam psom smycze i wzięłam kluczyki od auta taty.
Wiedziałam, że nie był by szczęśliwy widząc, że pożyczając jego auto wożę w nim
również Mikę i Blumi. O tyle dobrze, że te psiaki nie pozostawiają po sobie
sierści.
-wilk syty i owca cała - pomyślałam odpalając silnik.
Dojechaliśmy na miejsce. Jak ja nienawidziłam parkingów na
dachu! Całe to okrężne wjeżdżanie i zjeżdżanie.. to nie moja bajka, noo!
Zwłaszcza że psom zawsze kręciło się po tym w głowach i zanim wysiedliśmy z
auta musiałam odczekać parę sekund aby psom przestały się plątać łapki gdy
próbowały stawiać pierwsze kroki po wyskoczeniu z auta. Taka była ich już
przedziwna natura, której choćby ktoś bardzo próbował, nie mógł zmienić ani z
nią walczyć.
Po markecie chodziłam z psami dobrą godzinę robiąc mega
zakupy do świecącej pustkami lodówki. Wychodząc w oddali zobaczyłam jakąś
kilkuosobową grupkę gapiów kręcącą się koło auta taty. Podchodząc dostrzegłam
srebrne sportowe lamborghini stojące dosyć blisko audi taty zresztą nie
prezentujące się już tak świetnie ( no dobra.. auta centralnie się dotykały
zderzakami i lusterkami). Podchodząc coraz bliżej zdarzenia coraz to głośniej
wypowiadałam słowa „Nie, nie, nie błagam nie to nie może być prawda!”
-witam! Mam nadzieję, że miała pani ubezpieczone auto?-
zapytał mężczyzna o typowo tureckiej karnacji trzymając telefon przy uchu. –
już tu jedzie mój ubezpieczyciel, proszę tylko nie zawiadamiać policji nie chcę
mieć z tak błahej sprawy kłopotów.
Ja stojąc jak słup soli odpowiedziałam wciąż nie w pełni
świadoma:
-coś ty do jasnej cholery zrobił ty głupia łajzo!! Bez
zastanowienia waliłam gorszymi epitetami w stronę tego jakże pewnego siebie
„biznesmana”.
-proszę się uspokoić, przecież za moment będzie po spraw..-
nie zdołał skończyć kiedy ja z całym impetem rzuciłam się na niego okładając go
jedno kilogramową karmą dla psów.
-jak śmiesz mówić, że się nic nie stało?! Kto ci dał prawo
jazdy, co? – krzyczałam bliska płaczu wiedząc, że za kilkanaście minut będzie
musiał zjawić się tu tata. Przecież to on wiedział czy jego własne auto jest w jakiś
sposób ubezpieczone czy też nie.
Najwyraźniej rozbawiony całą tą sytuacją mężczyzna, który
spowodował tę stłuczkę nie widział w tym żadnego problemu. Wręcz przeciwnie,
pewnie chciałby wymusić kasę od ubezpieczyciela taty na pokrycie szkód z
rzekomo mojej winy. Co to to nie! Kiedy gapie się już rozeszli ja pełna strachu
wyjęłam telefon z kieszeni, żeby móc już zadzwonić po tatę, gdy nagle owy
bezczelny mężczyzna wyrwał mi go z ręki i wyrzucił co z dachu parkingowego na
którym się znajdowaliśmy prosto w dół na ulicę, z przerażeniem w głosie mówiąc:
-miała Pani nie dzwonić na policję!
-a kto powiedział, że chcę do nich zadzwonić?! A tak w ogóle
to dlaczego aż tak boi się Pan policji? Chodzi o pański wizerunek medialno - społeczny
czy o co do kurwy nędzy? - wycedziłam nie szczędząc więcej nie miłych słów. Ten
zaś złapał mnie zdecydowanie za mocno za nadgarstek i przyciągnął do siebie jak
jakość marionetkę i szeptem zapytał nie patrząc na moją twarz tylko gdzieś
przed siebie (pomyślałam kurcze, scena rodem z hollywoodzkiego filmu akcji):
-ile mam Pani zapłacić? - przestraszona i jednocześnie zaskoczona
tym, że jednak nie chce on wyciągnąć kasy od ubezpieczyciela taty
odpowiedziałam bez dłuższego namysłu:
-yyy nie wiem.
-no jak to?- zapytał.
-to nie moje auto, ja się na takich rzeczach nie znam-
prosto oznajmiłam.
-500 euro wystarczy?- zasugerował pytająco.
Mając w pamięci już pewnie roztrzaskany na kawałki telefon
stanowczo oznajmiłam:
-700.
Popatrzył na mnie zaskoczony.
-no co? To jeszcze dodatek za bezlitosne zniszczenie mojego
telefonu.
-umowa stoi. – odpowiedział tym samym wyciągając z portfela
nadmienioną sumę pieniędzy. - i mam nadzieję, że się już nie spotkamy-
odchodząc dopowiedział z aroganckim uśmieszkiem.
-dupek! – powiedziałam będąc pewna, że już tego nie usłyszy.
-słyszałem! – krzyknął podnosząc palca ku górze w geście
pogrożenia mi. Ja odwracając się na pięcie uśmiechnęłam się sama do siebie.
Spoglądnęłam jeszcze na lekko zarysowany jak się po chwili okazało zderzak i
powiedziałam:
-dobra psiaki, a teraz pojedziemy do lakiernika czy jak to
się tam mówi na te warsztaty samochodowe..
Wsiadłam i załatwiłam sprawę tak, że po powrocie do domu
tata nawet nie zauważył drobnej zmiany w kolorze swojego auta. Po tak emocjonującym
i męczącym dniu wzięłam szybki prysznic a na łóżko padłam jak dwutonowy kamień,
po czym szybko odpłynęłam w słodko - głęboką krainę Morfeusza.
Temat fajnie się rozwija !! ;)
OdpowiedzUsuń