czwartek, 30 maja 2013

IV " Zawzięty egoista "



Nadszedł długo wyczekiwany wtorek. Po spotkaniu z Blanką pognałam autem taty na Wingerstraße by kupić upatrzone wcześniej szpilki. Byłam tak naprawdę przeciwieństwem Blanki jeśli chodzi o styl ubierania się będąc w domowym zaciszu. No ale z drugiej strony na takie imprezy ubierałam się z przyjemnością w szykowne sukienki i wystrzałowe buty. Dochodziła 17.20 a na 17.30 byłam umówiona do fryzjera. Wracając do domu z pięknie ułożonymi włosami tryskałam zadowoleniem i podnieceniem na samą myśl o nadchodzącym przyjęciu.
-już jestem – krzyknęłam trzaskając drzwiami na znak przywitania się. –pomóc ci w czymś?- zapytałam widząc tatę usiłującego zawiązać sobie krawat.
-nie trzeba- odparł. Tak też myślałam. - Kaśka biegiem bo znając Ciebie i tak się spóźnisz- ponaglał mnie widząc, że bawię się z psami.
-już idę, idę! –odpowiedziałam naśladując jego śmieszny narzekający ton głosu.
Będąc w sypialni otworzyłam szafę. Zdjęłam z wieszaka sukienkę i się w nią wcisnęłam. Po 10- ciu minutach przeglądania się w lustrze mogłam śmiało powiedzieć „Kaśka wyglądasz nieźle!” No dobra nie powiedziałabym tak. Nie jestem aż tak pewna siebie. Mogłam jedynie przytaknąć, że opalenizna świetnie komponuje się z granatowym odcieniem sukienki. Była ona skromna ale z pazurem. Sukienka jednoznacznie miała w sobie to „coś”. Ale za to buty… uhuhuhu.. Sama Heidi Klum by takich pozazdrościła. Jeszcze tylko lekki makijaż i mogę wychodzić- pomyślałam.
-gotowy? - zapytałam tatę schodząc po schodach.
-dziecko drogie jak chłopcy Cię zobaczą to będę musiał ich odganiać jak natrętne komary – zażartował Jurgen.
-jasne.. i porzucą swoje piękne partnerki tylko dla mnie! – marudnie odpowiedziałam. – jedziemy już?

Na miejscu byliśmy spóźnieni ok.10 minut. Jurgen nie trawił słowa spóźnienie a ja po cichu liczyłam, że nie będziemy musieli pokazywać się jako pierwsi wśród zgromadzonych gości.
-Kloppa jeszcze nie ma?- zapytał się menadżer Nuriego podchodząc do stojących przed wejściem gości.
-zdaje się, że już nadjeżdża - zauważyła partnerka jednego z mężczyzn ze sztabu szkoleniowego.
Najpierw wysiadł tata a za nim ja.
-wow wygląda zjawiskowo! - utwierdził się w swoich myślach Moritz.
-co to za dziewczyna? – pomyślał Marco sącząc ze słomki niebieskiego drinka.
Chłopcy byli ubrani w szyte na miarę garnitury, eleganckie krawaty i równie szykowne buty. Każdy z nich przywitał się po kolei z Jurgenem, by po chwili wejść do lokalu.
-kto to? – zapytała się Carolin.
-to chyba ta Kasia, o której opowiadał mi wczoraj Łukasz . – odpowiedziała Ewa.
-wieśniara – skwitowała Carolin jak przystało na typową wag.
-ślicznie wygląda, prawda? – zapytała się Ewa dalej przyglądając się Kasi stojącej przy swoim ojcu.
-przeciętna – krótko stwierdziła Carolin.
Tata podał mi swoje „ramię” i razem weszliśmy do środka. Wnętrze było całkiem ładne. Przestronne a zarazem przytulne. Takie intymne ale też i otwarte na nowoczesne wpływy kulturowe. Istny strzał w dziesiątkę – pomyślałam. Do stolika zasiedliśmy wraz z innymi ważnymi gośćmi z Borussii. Starsze Panie siedzące z nami patrzyły się na mnie jak na siódmy cud świata co chwilę posyłając mi ciepłe uśmiechy. Kątem oka widziałam, że patrzy się na mnie ten arogancki Marco. Próbowałam go olewać ale gdy tylko sprawdzałam czy już się ode mnie odczepił on nadal ciekawsko wlepiał we mnie swój wzrok i piorunował mnie spojrzeniem, które sprawiało mi nie mały dyskomfort.

Po którymś z kolei toaście i w ogóle nie interesujących mnie rozmowach zaczęła doskwierać mi nuda. Przeprosiłam gości a wstając od stolika, podeszłam do baru i poprosiłam o sok pomarańczowy.
-cześć, jestem Ewa. – przywitała się ze mną wysoka brunetka, która była już doskonale zorientowana, że mało kogo tu znam.
-Miło mi jestem Kaśka, w końcu mogę porozmawiać z kimś młodszym niż oni- odpowiedziałam z uśmiechem wskazując wzrokiem na stolik przy którym siedziałam.
-no średnia wieku to tam za niska nie jest - zauważyła śmiejąc się.
-dokładnie - przytaknęłam z uśmiechem.
Jeszcze chwilę gawędziłam z Ewą, która okazała się ciepłą i miłą osobą. Była bardziej w moim charakterze. Nie to co ta wiecznie przebojowa i szybkozmienna Blanka.
-witam dziewuchy! –podszedł do nas jeden z piłkarzy łapiąc nas od tyłu za ramiona.
-Łukasz oszczędź sobie tych mało zalotnych tekstów, dobrze? – odparła Ewa wyraźnie zniesmaczona postawą już lekko chwiejącego się Piszczka.
-ty jesteś pewnie Kasia? – zapytał.
-no już dobrze, Kasiu to Łukasz mój pijany narzeczony, to Kasia, poznajcie się. –wyręczyła mnie Ewa  zapoznając nas ze sobą.
-miło mi! –przywitałam się widząc, że Jurgen i „starsza” cześć gości już się zbiera. Pomachałam tacie ręką w geście pożegnania.
- to ja zabieram Kasię na parkiet – zakomunikował Łukasz na co Ewa przystała z uśmiechem. –gdyż na narzeczoną muszę uważać. – powiedział z dumą w głosie. Ewa wskazała na swój zaokrąglający się brzuszek oznajmiając, że jest w stanie błogosławionym. Tańcząc z Łukaszem wreszcie poczułam tą wyjątkową atmosferę zabawy. Migoczące kolorowe światła i dynamiczna muzyka całkowicie wprawiły mnie w imprezowy humor.
-odbijany! – zakomunikował pół żartem pół serio stojący tuż przy nas Marco. Teraz to Łukasz musiał tańczyć z tą perfekcyjnie wypindrowaną Caroline a ja byłam zmuszona zbliżyć się to tego farbowańca.
-gdzie sobie zrobiłeś te blond pasemka? – zapytałam uszczypliwie.
-wiedziałem, że ci się spodobają – oznajmił pewny siebie Niemiec.
-ja nic takiego nie powiedziałam, mój drogi – zwróciłam mu uwagę, no co on by się odgryźć, okręcił mną jakbyśmy tańczyli jakość latynoamerykańską rumbę.
-serio, nie wspomniałaś mi tego? – dopytywał się zupełnie nie potrzebnie.
- rzeczywiście ojciec miał rację mówiąc, że momentami wasze rozumowanie przypomina rozumowanie pięciolatków zadających zbędne pytania. – odpowiedziałam z udawaną przykrością.
-ale z Ciebie złośnica! – powiedział udając wielce zdziwionego i zaskoczonego moją uszczypliwością.
-a z Ciebie nie wiedzieć czemu zawzięty egoista- odpowiedziałam równie zaskoczona jego postawą. – wybacz ale muszę pójść do łazienki poprawić makijaż. – skłamałam siląc się na szczery uśmieszek i wyswobadzając się z jego objęć.
-proszę, nie mam zamiaru zatrzymywać takiej pyskatej nastolatki. – dopowiedział wyraźnie zniesmaczony moją arogancją.
Co za debil, co to partyzant z wyciętego lasu się znalazł..?- myślałam idąc prosto przed siebie nie zwracając uwagi na kelnerki z tacami, które zdaje się, że wściekle poturbowałam.
-słońce, coś ty taka naburmuszona?- zapytała mnie pindrząca się przed lustrem Blanka.
-nic.. tak po prostu. Głowa mnie boli i chyba będę już wracała do domu. – skłamałam nie dając po sobie tego poznać.
-zamówić ci taksówkę? – zapytała zatroskana mierząc mi dłonią na czole temperaturę.
-nie jeszcze chwilę się tu wyciszę od tej głośnej muzyki i  wezmę sama zadzwonię. – oznajmiłam dając do zrozumienia, że sama doskonale sobie poradzę.
-to ja lecę kochanieńka, paa – pożegnała się piskliwym głosikiem co jeszcze bardziej wprawiło mnie w stan czerwonej furii.
Posiedziałam jeszcze kilkanaście minut na zimnych marmurowych blatach oddzielającymi od siebie umywalki w nadziei, że ten dupek da mi już święty spokój. Pech chciał a do łazienki weszła Ewa.
-nie idziesz się bawić? Zabawa już na dobre się rozkręciła.
-przyjdę później. – zadeklarowałam.
-ej przecież widzę, że coś jest nie tak. – zauważyła Ewa. Ja niewiele myśląc powiedziałam, że raczej wolę pójść do domu bo nie najlepiej się czuję.
-jak uważasz. Masz tu mój nr komórki jak będziesz czegoś potrzebowała to dzwoń. – odpowiedziała wiedząc, że dalsze namowy nie mają sensu. Byłam jej za to wdzięczna. Przyjemnie jest mieć osobę, z którą da się pogadać nie siląc się na dodatkowe kontrargumenty i kłamstwa.
Po 5 minutach wyszłam z toalety kierując się bez pożegnania ku wyjściu.
-już wychodzisz? – złapał mnie za rękę Turek wyraźnie zaskoczony moim postępowaniem.
-nie za dobrze się czuję więc pójdę do domu się przespać. – oznajmiłam chłopakowi.
-jak chcesz to mogę Cię podwieźć. Nic nie piłem bo przyjechałem własnym autem a też już się chyba będę zbierał- zaproponował.
-nie naprawdę nie trzeba, nie chcę nikogo fatygować. – powiedziałam ze skruchą.
-pada deszcz a chyba nie chcesz ryzykować zniszczenia makijażu, fryzury i sukienki. – powiedział. Deszcz lał jak z cebra a ja postanowiłam przystać na propozycji młodego piłkarza.
- w sumie masz całkowitą rację. To co idziemy? – zapytałam.
-tylko zabiorę marynarkę i możemy się stąd zmywać – odpowiedział posyłając mi szczery uśmiech.
-stary a ty gdzie się wybierasz? – zapytał Moritz.
-no właśnie Nuri a ty gdzie uciekasz? - zapytał zalany w trupa Marcel.
- ja chłopaki już lepiej spasuję, bo nie chcę mieć jutro kaca – odpowiedział machając głową w stronę śpiącego na kanapie Gundogana. – to do zobaczenia – rzucił na pożegnanie biorąc z kanapy swoją pogniecioną marynarkę.
Wsiedliśmy do srebrnego mercedesa. Początkowo jechaliśmy w ciszy słuchając muzyki delikatnie wydobywającej się z głośników luksusowego auta.
-a tak w ogóle się nie przedstawiłem. Jestem Nuri. Nuri Sahin. – podał mi dłoń w geście przywitania przerywając, trwającą niezręcznie długo, ciszę.
-Kasia Klopp, miło mi. Z góry chciałam przeprosić za tą awanturę na parkingu pod marketem. Nie wiem co mi odbiło a w dodatku te wyzwiska, serio Cię za tamto przepraszam. Takiej pyskatej osoby jak ja, nigdy w życiu bym nie podwoziła – powiedziałam śmiejąc się do siebie.
-było minęło, ja już o wszystkim zapomniałem. – oznajmił z rozbrajająco białym uśmiechem. - ja też jestem Ci dłużny przeprosiny za ten zniszczony telefon.
-nie ma o czym mówić. To przecież ja na Ciebie naskoczyłam jak jakaś psychopatka. No ale sam zrozum, to auto należało do mojego taty więc…- powiedziałam.
-wolałem dostać burę od Ciebie niżeli od trenera za to zdarzenie. – odpowiedział ze śmiechem.
-no dokładnie. – uśmiechnęłam się pod nosem. – tu możesz mnie wysadzić.
-ale Wasz dom jest jeszcze kawałek stąd. – zauważył.
-tak ale nie chcę żeby tata mnie widział, że wracam z kimś innym a nie taksówką. Poza tym czepiałby się, że po niego nie zadzwoniłam by sam mnie przywiózł do domu. – wytłumaczyłam Nuriemu.
-jak chcesz, ale pozwól mi odprowadzić Cię chociaż pod furtkę żebyś na pewno dotarła do domu w jednym kawałku. Umowa stoi?
-stoi! – powiedziałam wysiadając z auta. By znowu uniknąć niezręcznej ciszy postanowiłam tuż po wyjściu z samochodu po prostu zagadać:
-i jak się czujesz w nowym-starym klubie? Słyszałam jak tata mówił, że świetnie sobie poradziłeś w tej rundzie.
-no z tym się muszę zgodzić, aż szkoda, że sezon się już skończył. – odpowiedział z grymasem na twarzy.
-martwisz się że przez letnią przerwę znowu stracisz kondycję? – zapytałam. – już mój ojczulek zadba o to byś był tak samo dobry w następnej rundzie. – stwierdziłam z pewnością w głosie.
-ta, tego właśnie się obawiam. – odpowiedział i oboje zaczęliśmy się śmiać.
-to co.. już musimy się  żegnać. – stwierdziłam stając przed bramą wjazdową.
-miło się gadało i miło było Cię poznać Kasiu. – opowiedział Nuri.  – masz, zapiszę Ci mój numer. – powiedział, poczym wyjął mi mój telefon z dłoni. Ja z lekkim zaskoczeniem postarałam się po prostu skwitować to uśmiechem.
-dzięki. To do zobaczenia – powiedziałam ciszej i ruszyłam w stronę drzwi. Zamykając drzwi zauważyłam, że Turek poszedł w stronę swojego auta dopiero gdy zniknęłam za drzwiami. Kurcze rzeczywiście chciał bym wróciła w jednym kawałku. To miłe z jego strony. – pomyślałam i najciszej jak tylko mogłam podreptałam do siebie na górę.
I pomyśleć że byłam zaślepiona faktem, iż dzisiejsi piłkarze to tacy ignoranci. Mniejsza o to, przecież pozory mogą mylić. Rozsunęłam zamek sukienki i ściągnęłam niebotycznie wysokie szpile. Włączyłam cichutko muzykę i weszłam do wanny fundując sobie relaksującą kąpiel z białą pianą o zapachu jaśminu. Gdy leżałam już w zimnym łóżku spoglądnęłam jeszcze na ekran telefonu.
-wiadomość o tej porze? – pomyślałam widząc nieodebranego smsa.
„zapraszam Cię jutro na kawę o 12. Dasz się wyciągnąć?”. Po kilku minutach zawahania, odpisałam:
„myślę, że zdołam znaleźć czas na jakąś małą kawę”.– odpisałam. Jejku co ja wyprawiam? - pomyślałam, po czym zasnęłam zmęczona całodniowymi wrażeniami.

 *

powyższy rozdział jest również autorstwa KrysiaK06, z tego względu że przysłała mi to co jeszcze miała napisane do przodu. więc dodaję, kolejne dwa też są jej autorstwa, a kolejne będę pisała już sama. więc komentujcie. jeśli możecie to proszę o pomoc w rozpromamowaniu tego bloga. z góry dziękuję.
pozdrawiam, Patrycja 


poniedziałek, 27 maja 2013

III " Dziękuję dobra kobieto "

Obudziłam się cholernie niewyspana mimo, że była już 10.20. Powoli zwlokłam się z łóżka i ubrałam szlafrok. Weszłam jeszcze półprzytomna do łazienki. Dopiero skutecznie rozbudziło mnie spojrzenie w lustro, które sobie zafundowałam.
-natychmiast prysznic! - pomyślałam i tak zrobiłam.
Zeszłam na dół do kuchni na śniadanie. Twarde grzanki z serem i poranna kawa jak nic w świecie postawiły mnie na równe nogi. Włączyłam tv. Znudzona skakaniem po kanałach ubrałam się w luźną bluzę z kapturem. Postanowiłam przyszykować tacie „drugie” śniadanie. A co! Niech pamięta że ma wzorową córkę. Zapakowałam smakowicie wyglądające kanapki w plastikowe pudełko i ruszyłam pieszo w stronę stadionu, gdzie Jurgen miał ostatni w tym sezonie trening. Przechadzając się przez spokojne uliczki między osiedlowe dotarłam, aż pod sam stadion. Po chwili usłyszałam jakąś awanturę, dobiegającą z okolicy parkingu. Zdjęłam słuchawki z uszu gdy zobaczyłam starszego Pana bezskutecznie przepraszającego młodego rozwścieczonego mężczyznę. Instynktownie (tak lubiłam pakować się w nie swoje sprawy) podbiegłam do nich pytając:
-przepraszam, czy coś się stało?
-a nie widzi pani?- zapytał młody facet nad wyraz często gestykulując rękoma. - ta pijaczyna porysowała mi przed momentem, tym swoim zardzewiałym wózkiem złomowym, karoserię!
- jejku znowu kłopoty z samochodem… - pomyślałam przewracając oczami. - po pierwsze nie pijaczyna tylko starszy nieznajomy Pan, a po drugie po co się tak gorączkować, to przecież prawie niewidoczna rysa!- oznajmiłam usiłując załagodzić całą sytuację.
-mówiłem temu młodemu Panu, że nie zrobiłem tego celowo i z chęcią bym mu za ta szkodę zapłacił ale nie mam z czego- tłumaczył się bezdomny wskazując na swój ubogi ubiór.
-hohoho! Ależ oczywiście! A na picie tanich piw to macie kasę!- zbulwersował się do czerwoności farbowany blondyn.
-już dobrze, ja za to zapłacę - odparłam- A Pan może już iść. - zakomunikowałam starszemu mężczyźnie a ten postąpił tak jak mu ze stoickim spokojem powiedziałam.
-dziękuję dobra kobieto. - odpowiedział staruszek, zaś ja te słowa odwzajemniłam szczerym uśmiechem. Gdy tylko odszedł, zapytałam:
-to ile mnie to wyniesie?
-jedną małą przysługę Cię to wyniesie- odpowiedział a ja automatycznie pomyślałam:
-hola hola! A od kiedy przeszliśmy na Ty? No więc słucham-zapytałam a ten z żałosnym zadowoleniem wskazał palcem na swój policzek.
-chciałbyś - odparłam mimowolnie. I żegnam! – powiedziałam nie oczekując na odpowiedź. Co za typ! Jakiś niewyżyty czy co?
Te pytania zadawałam sobie do momentu gdy dostrzegłam tatę siedzącego na ławce rezerwowych.
-cześć tatku, przyniosłam Ci śniadanie.
-a to z jakiej okazji?- zapytał.
-aż się wstyd przyznać ale.. to z nudów. Chciałam się przejść na spacer i pomyślałam, że dostarczę ci coś pożywnego.
-tak też myślałem. Dobra usiądź bo muszę przeliczyć chłopców. Dopiero teraz się zorientowałam, że na murawie stoją jacyś ludzie (a dokładniej mówiąc, piłkarze).
-nie ma Marco! – krzyknął Moritz podbiegając do ławki trenerskiej. Po chwili z tunelu wybiegł przebrany w żółto-czarny strój  Marco.
-trenerze przepraszam za spóźnienie ale…- przerwał spóźniony piłkarz widząc, że obok trenera na ławce siedzi dziewczyna, z którą miał okazję gawędzić na stadionowym parkingu.
-ale…? – dopytywał się wertując kartkami swojego pobazgranego notatnika jednocześnie nie zwracając uwagi na osobę Marco.
-ale zatrzymała mnie pewna niespełniona przysługa- odpowiedział posyłając córce trenera zawadiacki uśmieszek. Oczywiście Kaśka widząc pewną siebie postawę Marco, zignorowała go z kamienną twarzą kurczowo trzymając swój telefon w dłoniach.
-dobra, jazda na murawę! – krzyknął Klopp. – o matko, co ja się z nimi mam. Ja pokiwałam twierdząco głową mając jeszcze w myślach sytuację z przed 15 minut.
-a więc to ten Marco- pomyślałam. Tata spojrzał na mnie w chwili gdy ja dziwacznie się otrzęsłam robiąc kwaśną minę.
-coś się stało?- zapytał Jurgen.
-nie, wszystko w porządku – oznajmiłam a tak naprawdę mając przed oczami ten odrażający pocałunek. Fujj..
Po kilkunastu minutach bawienia się telefonem zaczęłam przeliczać piłkarzy. W sekundę dostrzegłam nr 18 na koszulce faceta, którego miałam (przyjemność?!) okazję spotkać na parkingowym dachu, przed marketem. A więc to dlatego nie chciał wzywać policji. Nie chciał dostać ochrzanu od Jurgena i zyskać niepożądanego rozgłosu w prasie. No to świetnie. – pomyślałam. Dwóch facetów i dwie nieprzyjemnie sytuacje spotykają się pod jednych „dachem” razem ze mną. O ironio!
-ty Marco to ta dziewczyna o której Ci opowiadałem.
-ta z marketowego parkingu?- dopytywał się.
-no chyba. Dawaj podbiegniemy po wodę do ławki i zagadamy dla żartu.
Trener widząc, że chłopcy podbiegają po wodę, której już brakowało nakazał Kasi pójść do składziku po zapas dodatkowych butelek. Ta bez zastanowienia widząc zbliżających się piłkarzy z impetem ruszyła spełnić prośbę taty.
-weszła do tunelu! - spostrzegł Nuri.
-dawaj za nią póki trener gdzieś zniknął - powiedział blondyn. Obaj popędzili jak na skrzydłach w stronę tunelu.
Było ciemno jak w (no wiecie gdzie) a ja muszę szukać tych butelek- pomyślałam ze złością. Nagle pomieszczenie rozjaśniło się, bo ktoś łaskawie włączył światło.
-spragniona? -zapytał z uśmieszkiem na twarzy chłopak o typowo tureckiej urodzie, widząc że trzymam w rękach zgrzewkę wody.
-a nawet jeśli? – odpowiedziałam próbując sprytnie wyminąć ich obu w drzwiach. Wówczas ten blondas rzekomo nazywający się Marco zagrodził mi przejście opierając się swoją ręką o futrynę. Ta z kolei wyrosła tuż przed czubkiem mojego nosa. Proszę, proszę jaki macho się znalazł. – pomyślałam.
-wcześniej będąc spragniona nie chciałaś mi dać buziaka- przypomniał zaczepnie Marco.
-bo nie o takie dogodzenie mi chodziło! - mówiąc to z zaciśniętymi zębami zrzuciłam na jego spoty 10-cio litrową zgrzewkę wody, co pozwoliło mi się fachowo wydostać się z tego ciasnego pomieszczenia.
-lowelas zasrany – pomyślałam oburzona. Nuri śmiejąc się ze zwijającego się z bólu kolegi, powiedział:
-a więc to ona jest tą zadziorną córeczką trenera..
-no coś ty!? – oznajmił ironicznie Marco jednocześnie usiłując wstać o własnych siłach z podłogi.
Widząc, że tata gada z kimś ze sztabu szkoleniowego pomyślałam, że lepiej będzie jeśli się stąd ulotnię jak najszybciej potrafię. Wiedziałam, że trening dobiega końca więc ruszyłam w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Traf chciał, że Jurgen mnie dostrzegł i przywołał mnie do siebie.
-chłopcy nie wiem czy już mieliście okazję się poznać, jeśli nie to teraz macie taką okazję. To moja kochana córka Kasia. – przedstawił mnie z dumą w głosie całej 16- osobowej drużynie a ja czułam się jak przedszkolak wywołany na środek sali, z tym wyjątkiem że tata mocno poklepał mnie po plecach jak starego kumpla. To spowodowało, że przechyliłam się o dwa kroki wprzód. Tato wiem, że zawsze marzyłeś o posiadaniu syna ale kurde noo.. nie tak mocno, będę jeszcze miała sińce!- pomyślałam speszona. O dziwo piłkarze przywitali mnie bardzo serdecznie. Jeden z nich zapytał się nawet czy wpadnę na wtorkową imprezę.
-uroczystość, Moritz uroczystość! – poprawił go Jurgen, gdyż jemu słowo impreza słusznie kojarzyło się z litrami alkoholu.
- no racja, więc będziesz na impr.. uroczystości? – Moritz szybko się poprawił mierzwiąc swój blond zarost na policzkach.
-jasne, że tak! Nawet kupiłam już sukienkę! – odpowiedziałam mu tak radosnym tonem jak do starej dobrej przyjaciółki, na co chłopcy się zaśmiali a mnie jeszcze bardziej wprawiło w zakłopotanie.

II " Kto tu jest trenerem ? "

Obudziłam się pełna wigoru i energii. Chyba nic nie mogło stłamsić mojego nastroju. Rozsunęłam ciemne rolety a widząc bezchmurne sklepienie nieba pomyślałam, że ten dzień będzie początkiem czegoś nowego i z pewnością czegoś emocjonującego..
-chłopcy na początek 10 kółek- zakomunikował stanowczo trener.
-ale trenerze- zalamentowali chórem piłkarze.
-mam pomysł!- krzykną młody chłopak z siódemką na plecach - możemy dziś rozpocząć od gierki wewnętrznej, potem poćwiczyć stałe fragmenty i iść do domu! – zasugerował blondyn z głupkowatym uśmiechem na twarzy podobnym do tego z filmu  „Głupi i głupszy”.
-oj Leitner jak ty cos palniesz…- westchnął poirytowany Lewandowski mierzwiąc dłonią swoją ciemną czuprynę na głowie.
-Moritz przepraszam młody człowieku, kto tu jest trenerem? - zapytał nie na żarty trener Klopp. Po tym ironicznym pytaniu uśmiech z twarzy Moritza zszedł z szybkością bliską prędkości światła. Piłkarze widząc reakcję młodego Leitnera,  momentalnie wpadli w zaraźliwy śmiech.
-co w tym takiego zabawnego ćwiczyć na koniec sezonu w takim upale?- odburknął ledwo słyszalnie młody pomocnik z dortmundzkiej ekipy co jeszcze bardziej rozbawiło jego kolegów.
-Mo 12 kółek a reszta 10! Biegiem! - wrzasnął Klopp motywująco klaszcząc w dłonie do podopiecznych. Młody piłkarz niczym skacowany kot ruszył przed siebie słysząc za plecami chichoczących kolegów. Gdy skończył dołączył do kolegów ćwiczących z bramkarzami karniaki.
-brawo Roman!- krzyknął trener. Sekundę po tym tak samo zawtórował Romanowi Moritz. Widząc na sobie wnerwione spojrzenie trenera głośno przełknął ślinę a oczy skierował na swoje obuwie.
-to było niechcący, tak mi się tylko wyrwało! - tłumaczył się ze swojej spontaniczności Mo.
-oj Leitner, Leitner w tobie to chyba płynie trenerska krew- odpowiedział ze śmiechem Marco poklepując kolegę po ramieniu.
- tak.. od razu może powiedzcie, że jestem synem Jose Mourinho..- powiedział zaskoczony swoją niecelową  nadgorliwością wobec trenera.
Po trwającym jeszcze blisko pół godzinnym treningu trener nakazał podopiecznym zbierać się do szatni. Ostatni do szatni przyszedł Moritz, który za karę sam musiał pozbierać wszystkie piłki porozkopywane na płycie murawy. W myślach dziwił się swoim zachowaniem ale też zastanawiał się czym sobie na to zasłużył ? Mo to dobry piłkarz ale często ciężko było mu skojarzyć fakty. To tak jak z wiązaniem sznurowadeł. Nauczył się tego dopiero w 4 klasie podstawówki. Z kojarzeniem swoich czynów i ich skutków był dopiero na etapie 2 klasy podstawówki..
W szatni pozostali już tylko Marco, Nuri, Mats, Marcel i zdyszany Moritz.
-ej chłopaki, słyszeliście o tym, że córka trenera na polskie imię?- zapytał z zaciekawieniem Nuri. -Mój menedżer mi dopiero dzisiaj o tym powiedział- oznajmił.
- Phii.. no pewnie!- odparł Mats jakby to była najnormalniejsza rzecz na kuli ziemskiej.- To Kasia. Koleżanka Blanki.
-no rzeczywiście! W ogóle o tym zapomniałam, że trener ma już dorosłą córkę- ocknął się Marco jakby zobaczył lśniące sztabki złota.
-ile ma dokładnie lat? Wie ktoś?- zapytał Moritz wtrącając się w rozmowę kolegów.
-ja nie wiem ale podpytam menedżera on powinien to wiedzieć, w końcu dobrze zna się z Jurgenem- zakomunikował Nuri.
-ciekawe czy będzie we wtorek na imprezie.- zapytał Marco.
-no raczej tak, skoro to jego córka- zauważył Nuri jednocześnie ściągając z nóg swoje nowe firmowe antypoślizgowe klapki.
-dobra bracia ja będę już się zmywać bo Blanka chciała żebyśmy poszli dziś do jej znajomych- powiedział Mats.
-to miłej zabawy!- pożyczył mu Marcel śmiejąc się z kolegi, który i tak był już spóźniony.
- wielkie dzięki Marcel!- podziękował kręcąc głową widząc ilość nieodebranych połączeń od Blanki na swoim telefonie.
-ok, my też już spadamy. Ostatni zamyka szatnię! - krzyknął Marco jednocześnie uciekając i rzucając pęk kluczy pod nogi Moritza, ściągającego dopiero swoje buty. Ten dzień Moritz zdecydowanie nie mógł zaliczyć do udanych..
Tymczasem u Kaśki:
-no chodźcie tu moje kochane sunie- powiedziała z troską w głosie. – macie ochotę się przejechać?- zapytała nie oczekując żadnej odpowiedzi. Pieski szczekając, skacząc i merdając ogonami wyrażały swoje zadowolenie na to co szykowała im ich właścicielka.
-Alberta! Jadę do marketu!- krzyczała do gosposi wiedząc, że ta krząta się gdzieś po domostwie państwa Klopp. - wezmę jeszcze ze sobą Mikę i Blumi!- dopowiedziała jednocześnie drażniąc się z mniejszym z psów.
-dobrze tylko jedź ostrożnie i zapnij pasy!- krzyknęła nie widząc Kasi a słysząc jedynie trzaśnięcie drzwi frontowych.
Zapięłam psom smycze i wzięłam kluczyki od auta taty. Wiedziałam, że nie był by szczęśliwy widząc, że pożyczając jego auto wożę w nim również Mikę i Blumi. O tyle dobrze, że te psiaki nie pozostawiają po sobie sierści.
-wilk syty i owca cała - pomyślałam odpalając silnik.
Dojechaliśmy na miejsce. Jak ja nienawidziłam parkingów na dachu! Całe to okrężne wjeżdżanie i zjeżdżanie.. to nie moja bajka, noo! Zwłaszcza że psom zawsze kręciło się po tym w głowach i zanim wysiedliśmy z auta musiałam odczekać parę sekund aby psom przestały się plątać łapki gdy próbowały stawiać pierwsze kroki po wyskoczeniu z auta. Taka była ich już przedziwna natura, której choćby ktoś bardzo próbował, nie mógł zmienić ani z nią walczyć.
Po markecie chodziłam z psami dobrą godzinę robiąc mega zakupy do świecącej pustkami lodówki. Wychodząc w oddali zobaczyłam jakąś kilkuosobową grupkę gapiów kręcącą się koło auta taty. Podchodząc dostrzegłam srebrne sportowe lamborghini stojące dosyć blisko audi taty zresztą nie prezentujące się już tak świetnie ( no dobra.. auta centralnie się dotykały zderzakami i lusterkami). Podchodząc coraz bliżej zdarzenia coraz to głośniej wypowiadałam słowa „Nie, nie, nie błagam nie to nie może być prawda!”
-witam! Mam nadzieję, że miała pani ubezpieczone auto?- zapytał mężczyzna o typowo tureckiej karnacji trzymając telefon przy uchu. – już tu jedzie mój ubezpieczyciel, proszę tylko nie zawiadamiać policji nie chcę mieć z tak błahej sprawy kłopotów.
Ja stojąc jak słup soli odpowiedziałam wciąż nie w pełni świadoma:
-coś ty do jasnej cholery zrobił ty głupia łajzo!! Bez zastanowienia waliłam gorszymi epitetami w stronę tego jakże pewnego siebie „biznesmana”.
-proszę się uspokoić, przecież za moment będzie po spraw..- nie zdołał skończyć kiedy ja z całym impetem rzuciłam się na niego okładając go jedno kilogramową karmą dla psów.
-jak śmiesz mówić, że się nic nie stało?! Kto ci dał prawo jazdy, co? – krzyczałam bliska płaczu wiedząc, że za kilkanaście minut będzie musiał zjawić się tu tata. Przecież to on wiedział czy jego własne auto jest w jakiś sposób ubezpieczone czy też nie.
Najwyraźniej rozbawiony całą tą sytuacją mężczyzna, który spowodował tę stłuczkę nie widział w tym żadnego problemu. Wręcz przeciwnie, pewnie chciałby wymusić kasę od ubezpieczyciela taty na pokrycie szkód z rzekomo mojej winy. Co to to nie! Kiedy gapie się już rozeszli ja pełna strachu wyjęłam telefon z kieszeni, żeby móc już zadzwonić po tatę, gdy nagle owy bezczelny mężczyzna wyrwał mi go z ręki i wyrzucił co z dachu parkingowego na którym się znajdowaliśmy prosto w dół na ulicę, z przerażeniem w głosie mówiąc:
-miała Pani nie dzwonić na policję!
-a kto powiedział, że chcę do nich zadzwonić?! A tak w ogóle to dlaczego aż tak boi się Pan policji? Chodzi o pański wizerunek medialno - społeczny czy o co do kurwy nędzy? - wycedziłam nie szczędząc więcej nie miłych słów. Ten zaś złapał mnie zdecydowanie za mocno za nadgarstek i przyciągnął do siebie jak jakość marionetkę i szeptem zapytał nie patrząc na moją twarz tylko gdzieś przed siebie (pomyślałam kurcze, scena rodem z hollywoodzkiego filmu akcji):
-ile mam Pani zapłacić? - przestraszona i jednocześnie zaskoczona tym, że jednak nie chce on wyciągnąć kasy od ubezpieczyciela taty odpowiedziałam bez dłuższego namysłu:
-yyy nie wiem.
-no jak to?- zapytał.
-to nie moje auto, ja się na takich rzeczach nie znam- prosto oznajmiłam.
-500 euro wystarczy?- zasugerował pytająco.
Mając w pamięci już pewnie roztrzaskany na kawałki telefon stanowczo oznajmiłam:
-700.
Popatrzył na mnie zaskoczony.
-no co? To jeszcze dodatek za bezlitosne zniszczenie mojego telefonu.
-umowa stoi. – odpowiedział tym samym wyciągając z portfela nadmienioną sumę pieniędzy. - i mam nadzieję, że się już nie spotkamy- odchodząc dopowiedział z aroganckim uśmieszkiem.
-dupek! – powiedziałam będąc pewna, że już tego nie usłyszy.
-słyszałem! – krzyknął podnosząc palca ku górze w geście pogrożenia mi. Ja odwracając się na pięcie uśmiechnęłam się sama do siebie. Spoglądnęłam jeszcze na lekko zarysowany jak się po chwili okazało zderzak i powiedziałam:
-dobra psiaki, a teraz pojedziemy do lakiernika czy jak to się tam mówi na te warsztaty samochodowe..
Wsiadłam i załatwiłam sprawę tak, że po powrocie do domu tata nawet nie zauważył drobnej zmiany w kolorze swojego auta. Po tak emocjonującym i męczącym dniu wzięłam szybki prysznic a na łóżko padłam jak dwutonowy kamień, po czym szybko odpłynęłam w słodko - głęboką krainę Morfeusza.

I " Pani wybaczy "

Przekręcając się na leżaku z jednego na drugi bok sięgnęłam po telefon. Tam wiadomość od Blanki. Odruchowo wcisnęłam przycisk lesen (odczyt). „Cześć piękna! Idziemy dziś na zakupy? We wtorek musimy jakoś wyglądać, prawda?” Przez moją jeszcze powoli reagującą mózgownicę przeszła odpowiedź, tak Blanka, musimy.. Nagle mnie oświetliło. Przecież we wtorek na przyjęciu poświęconym zdobyciu mistrza Niemiec mają pojawić się wszyscy pracownicy, działacze i piłkarze z klubu taty. To raczej obowiązek prezentować się nienagannie.
Wstałam z leżaka, ubrałam na stopy japonki, podrapałam się po głowie, dopiłam ostatni łyk szklanki z sokiem rzekomo „light”. Popchałam ogromniaste szklane balkonowe drzwi i weszłam do środka. Zorientowałam się, że nikogo tu mnie ma. Momentalnie poczułam przyjemny powiew marmurowego zimna oplatającego moje, jak się okazało spalone na czerwonego raka ciało. Poczłapałam do swojej sypialni. Otwierając drzwi między moimi nogami niczym dwie błyskawice na łóżko wparowały psy. Mika i Blumi. Kochane stworzenia. To zazwyczaj one umilały mi samotny pobyt w domu, gdy tata był w pracy a był tam przez większość czasu. Widywałam go późnymi wieczorami kiedy to wracałam z zakupów. Otworzyłam szafę. Mika stała na tylnich łapkach myśląc, że zaraz dostanie jakiś smakołyk. Naturalnie była w błędzie. Niestety szafa to nie lodówka. Już wspominałam, że to takie mądre i sprytne stworzenia? Oddałabym za nie własne życie. Zbliżała się 19. Zamknęłam się w łazience odpaliłam ulubioną muzykę i odczekiwałam, aż wanna napełni się wodą z moim ulubionym zapachem owoców cytrusowych, który dawał mi kopa na resztę dnia. Zanurzyłam się w błogiej kąpieli na kilkanaście relaksujących minut. Ubrałam się i wyszłam z domu. Widząc Blankę odruchowo wlepiłam sobie na twarz uśmiech. Była z Matsem. Tak, tak z tym Humim o boskiej twarzy greckiego boga.
-Boże jasny coś ty taka czerwona? To pewnie te solarium. Mam na to świetny krem. Na pewno podziała.
Jeszcze przez kilkanaście minut Blanka rozwodziła się na temat mojej skóry a ja cierpliwie wysłuchiwałam jej matczynego monologu. W końcu doszliśmy do jej ulubionego sklepu. Ten z kolei mieścił się obok jej kolejnego ulubionego sklepu z dodatkami. Kiedyś stwierdziłam, że każdy napotkany sklep staje się jej ulubionym. Kupiłam sobie skromną granatową sukienkę sięgającą ponad kolana.
-Mats za nas zapłaci- stwierdziła, a ten jak wierny sługa wyjął z portfela kartę kredytową i zapłacił za pokaźny rachunek moich i jej zakupów. Pomyślałam no cóż czego nie robi się dla narzeczonej (poniekąd drogiej w utrzymaniu narzeczonej). Ruszyliśmy do restauracji. By się odwdzięczyć tym razem to ja postawiłam im te obleśne małże i  inne tego typu gówna morza. Jak można się w tym lubować? Mniejsza o to. Ja najchętniej zjadłabym hamburgera albo frytki albo… zaraz zaraz! Nie przy nich. No przecież, że nie. Nie przy tych ludziach z klasą.
-Kaśka czy ty słyszysz co do Ciebie mówię?!- mówiąc to po raz koleiny ocuciła mnie z rozmyślań nad normalnym życiem.
-Przepraszam zamyśliłam się- odpowiedziałam z udawaną skruchą.
-Tak więc jeśli chcesz możesz się z nami wybrać na te wakacje.
Chcąc nie chcąc (a raczej bardzo nie chcąc) zgodziłam się. Udając zadowolenie przeprosiłam zakochaną parę i wyszłam odebrać telefon.
-Tak słucham.
-czy mogę rozmawiać z trenerem Jurgenem?
-taty nie ma teraz przy mnie ale czy mam coś przekazać?- zapytałam pełna niewiedzy o rozmówcy.
-proszę zapytać pana Kloppa czy dzisiejsze spotkanie jest jeszcze aktualne.
-dobrze przekażę, do widzenia. Rozłączyłam się. Zorientowałam się że to jakiś przedstawiciel z Borussii.
-My chyba będziemy się już zbierali. Jutro czeka mnie wizyta u fryzjera z Caroline- oznajmiła Blanka.
-Rozumiem to do zobaczenia-wydukałam pełna ulgi, że to spotkanie się już kończy. Blanka to miła i naprawdę szczodra dziewczyna ale kolegowanie się z nią to dla mnie w pewnym stopniu przymus ( dla przeciętnego normalnego człowieka akt desperacji!). Należy do kobiet które lubią pokazać się w pełnym rynsztunku i dopracowania stroju, pięknym makijażu itd.. Od czasu gdy podłapała mnie sobie za koleżankę muszę dotrzymywać jej kroku jeśli chodzi o styl i tępo życia. Bardzo dobrze wiem że gdyby tylko mogła to całkowicie zmieniła by mój wygląd ale ja na szczęście należę do osób, które na głowę nie dają sobie wejść.
Po przesadnie słodkim „ciał” papa i heej wreszcie mogłam ruszyć do domu. Byłam wykończona. Pobyt z Blanką dla takiej osoby jak ja to spory wyczyn. Osoby zwykłej i nie lubiącej ekstrawagancji. Pozory są mylące. Niestety to ja musiałam się przystosowywać do innych osób z mojego otoczenia i tak właśnie jest też z moją znajomością z Blanką. W końcu bycie córką trenera jednego z największych klubów w kraju do czegoś jak by nie było, przymusowo zobowiązuje.
Ding dong! Drzwi otworzyła Alberta. To nasza gosposia. To ona utrzymuje całe ten dom w ryzach i nie pozwała by ktoś się temu sprzeciwiał. Kochana kobieta. W pewnym sensie zastępowała mi mamę, której nigdy nie miałam.
-jest już tata?
-tak jest w salonie. Ma gościa.
-Naprawdę?- dopytywałam. A kto to?
-idź lepiej na górę do siebie i nie podsłuchuj! Alberta wygoniła mnie do pokoju. Nie lubiła gdy wracam tak późno do domu. Dbała o to abym kolejnego dnia mogła normalnie funkcjonować. Ściągnęłam jednego potem drugiego buta i czmychłam do siebie. Rzuciłam torby z zakupami i opadłam na łóżko. Z chęcią bym zasnęła. Ubrana jeszcze w sukienkę i wielkie prosiaczkowo różowe kapciochy poszłam do kuchni napić się mleka. Nagle do kuchni wszedł mój  tata z tacką filiżanek po kawie a za nim pewien starszy mężczyzna.
-Oo Kasiu już jesteś?- nie krył zaskoczenia- Co tak wcześnie?
-już 22 więc o której miałabym przyjść?- zapytałam lekko uszczypliwie. Tata zignorował moją pyskówkę do jego osoby.
-poznaj proszę oto pan Harun, menedżer Sahina.
-miło było mi panią poznać pani Kasziu.
-Kasiu. To polskie imię- zaznaczyłam z aroganckim uśmieszkiem podając mu dłoń.
-tak jest. Pani wybaczy.- przeprosił nie kryjąc speszenia.
Goście wyszli a ja zasiadłam do stołu jedząc kolację. Tata wpadł do kuchni jak poparzony mówiąc:
-mogłabyś byś troszkę milsza?
-to nie moja wina, że ten facet nie potrafi wypowiadać imion- odpowiedziałam z ironią nie kryjąc zaskoczenia pytaniem ojca.
-ja przez ciebie zwariuję!- powiedział całując mnie w czoło na pożegnanie.
-i osiwiejesz- krzyknęłam z uśmiecham na dobranoc.

Prolog

Mijało sierpniowe niedzielne popołudnie. Leżałam w ogrodzie opalając się. Czułam jak ostatnie promienie Słońca przyjemnie gładzą moje plecy a muzyka dobiegająca z słuchawek skutecznie rozluźniała moje mięśnie zmęczone pracą fizyczną i psychiczną. Tak właśnie mijały ostatnie gorące dni tegorocznych wakacji. W głębi mojego szalonego mózgu z jednej strony cieszyłam się na myśl, że po letniej przerwie nie będę już wracała na szkolne śmieci ale z drugiej strony bardzo tęskniłam za znajomymi z polski, których już nie zobaczę. W końcu skończyłam szkołę średnią i mogłam wreszcie cieszyć się błogim spokojem i śmiertelną nudą płynącą z „samotnego mieszkania” w Dortmundzie.

Obserwatorzy