-Kaśka wstawaj, zaraz lądujemy.
-co już? – zapytałam podnosząc głowę jak spowolniona surykatka. –co robisz?
-zdjęcia wyspy z lotu ptaka. – odpowiedziała Ewa próbując złapać z okienka jak najlepsze ujęcia.
Po 20. Minutach ja Mats, Ewa i Blanka czekaliśmy z bagażami na greckim lotnisku na spóźnialskich pasażerów: Nuriego, Łukasza i Marco.
-wreszcie są. – westchnęłam Ewa dostrzegając chłopaków z chodu przypominających siedemdziesięcioletnich emerytów.
-sorry że czekaliście ale dłużej czekaliśmy aż nas wypuszczą. – powiedział niewyspany Nuri.
-dobrze wam tak. Na lotnisku w Dortmundzie mieliśmy się spotkać, podkreślam wszyscy, o 11.30. a wy co?
-to przez te gigantyczne korki! – tłumaczył się Łukasz próbując udobruchać swoją narzeczoną.
-ej chodźmy już. Taksówka już na nas czeka. – powiedziałam marudnie wstając z siedziska, za które służyła mi walizka Blanki.
-no to co? Kreto przybyliśmy! Hura aa! – krzyczał radośnie Mats unosząc ręce ku górze w geście triumfu. Niestety reszta piłkarzy nie podzielała entuzjazmu swojego kumpla.
-Mats jak ty coś powiesz w danym memencie to normalnie strzał w dziesiątkę jest. – rzucił zmęczony Marco masując swój nadwyrężony kark.
Kreta to niesamowicie malownicza wyspa usytuowana na Morzu Śródziemnym. To jedna z niewielu wysp, na których byłam, mająca wokół siebie tak przejrzystą i ciepłą wodę. Jadąc taksówką miałam okazję podziwiać beztroskie życie tubylców, wspaniałą, kolorową zabudowę tutejszych miasteczek oraz pięknie śpiewające ptaki. W tym czasie nic nie mogło zmącić mojego pozytywnego i rozluźnionego toku myślenia. Dojechaliśmy pod skromny acz uroczy i mający swój tutejszy turystyczny klimat, hotel. Rezerwację złożył Mats z Blanką, gdyż kiedyś już odwiedzili te rewelacyjne miejsce. Pomarańczowe dachówki i białe ściany hotelu przeplatane były przez orientalne łuki ścienne a porastająca je dzika latorośl zmysłowo oddawała arkadyjską atmosferę tego miejsca. Z przydrożnego chodnika do bramy hotelowej doprowadzały nas skąpane w słońcu drzewa cytrusowe charakterystycznie prężące się ku całkowicie błękitnemu niebu. Umiejscowienie hotelu wręcz idealne. Do piaszczystej wiecznie zatłoczonej plaży mieliśmy zaledwie 20 metrów. Z hotelowych okien rozpościerał się widok na całe morze.
W recepcji powitała nas miła starsza pani o latynoskiej karnacji. Swoje przestrzenne pokoje odpowiednio dostali Ewa z Łukaszem pokój nr 401, Blanka z Matsem dostali karty do drzwi z pokoju 402, zaś Nuri otrzymał jednoosobowy przytulny pokój o numerze 403. I tu pojawił się kolejny, moim zdaniem wielki problem. Hotel był średniej wielkości. Reszta jednoosobowych pokoi była już zarezerwowana przez innych turystów.
-a dla państwa apartament dwuosobowy z długim umeblowanym tarasem widokowym. – powiedziała recepcjonistka z zaraźliwym uśmiechem na ustach podając klucze w stronę moją i Marco.
Nasi zmieszani i zakłopotani znajomi nie raczyli nawet wypowiedzieć ani słowa. Od razu wybuchli głupkowatym śmiechem wiedząc, że cała ta sytuacja całkowicie mnie dobija.
-dobrej nocki gołąbeczki. – rzucili ze śmiechem na dobranoc Łukasz i Ewa powoli oddalając się z hotelowego holu.
-Marco jest jeszcze obszerny taras . – dodał cały uhahany Mats zabierając swoje walizki podążając w kierunku windy. Blanka o wszystkim wiedziała i jedynie krótko wytłumaczyła się, że rezerwując nam jeden pokój mogliśmy sporo zaoszczędzić. Ale ja miałam gdzieś oszczędzanie! Ja nie po to tłukłam się tu tyle godzin by jeszcze teraz dzielić z kimś własny pokój!
-to jakieś nieporozumienie! Ja mam dzielić własny pokój i własne wakacje z tą wredną małolatą? – zwrócił się oburzony do recepcjonistki, która nie miała na nic wpływu dodatkowo nerwowo wymachując jej niebezpiecznie blisko przed oczyma kartą-kluczem.
-przykro mi bardzo ale z naszej ofert pozostał ten jeden dwuosobowy pokój.
-są chociaż oddzielne łóżka? – zapytałam przerywając dłuższą chwilę swojego niewytłumaczalnego oniemienia.
-niestety ale jest to pokój dla pary małżeńskiej. – odpowiedziała starsza kobieta zaskoczona naszym niezadowoleniem. Teraz to dopiero mnie dobiła. Marco nic nie mówiąc ruszy ze swoimi walizkami w stronę windy.
-chwileczkę, on trzyma moją (no ok,naszą) kartę-klucz! – pomyślałam biorąc za pas własne bagaże. Podbiegłam za nim lecz drzwi windy zamknęły mi się tuż przed nosem.
-co za bezczelny egoista! – krzyknęłam w nadziej, że chociaż jeszcze to usłyszał.
Po chwili boy hotelowy pomógł mi wtaszczyć pod drzwi moje walizki.
-otwieraj samolubie! – krzyczałam dłuższą chwilę waląc pięścią w drzwi.
-nie drzyj się. – odpowiedział otwierając mi drzwi do przepięknego pokoju.
Postawiłam moje walizki i szybko rzuciłam się na wielkie miękkie łoże wyścielone białą pościelą.
-ależ się wyśpię. – powiedziałam zdrowo przeciągając się i swój obolały kręgosłup.
-hahaha nie będę tego komentował. – odpowiedział. – robimy losowanie. – zakomunikował poczym podszedł do drzwi.
-jakie znowu losowanie?
-kto ma spać na łóżku a kto na tej kanapie. – powiedział kierując wzrok na małą kanapę w stylu barokowym.
-to proste, nie potrzeba żadnego losowania. Ja śpię tu a ty tam. – odpowiedziałam nie przystając na jego aluzję. Nie dam tak łatwo za wygraną! – ty pierwszy się tu rozgościłeś więc teraz moja kolej decydować o tym gdzie chcę spać.
Ten chowając w dłoń małą czerwoną wstążkę zawieszoną na kłamcę od wewnętrznej strony drzwi, powiedział:
-jeśli wylosujesz bierzesz łóżko a jeśli nie to.. to śpisz tam. – dodał wyciągając zza pleców zaciśnięte dłonie a w nich ukrytą małą wstążkę.
-ty chyba jesteś śmieszny. Niby od kiedy i na jakiej podstawie taka mała gówniana zawieszka ma decydować o tym jak będą wyglądały moje wakacje? - zapytałam wyśmiewając go.
-lewa czy prawa? – Marco zapytał poważnym tonem nie zwracając uwagi na mój mini strajk. – no pytam się lewa czy prawa, którą wybierasz?
Po dłużej trwającej ciszy Reus zrobił zrezygnowaną minę zdecydowanie mówiącą „no dobra dosyć już tej szopki”.
-prawa. – odpowiedziałam nadąsana łapiąc ostatnie mini sekundy jego zaangażowania w te losowanie. Nie patrzyłam na jego otwarte dłonie wskazujące wynik tej bitwy. Po chwili zerknęłam w stronę stojącego przymnie bez ruchu blondyna, mówiącego:
-tym razem masz szczęście.
W środku czułam jak targa mną furia emocji. Czułam zaskoczenie i szczęście jakie czuje finalista programu Milionerzy. Bez żadnych emocji wstałam z łóżka i zaczęłam rozpakowywać ubrania z walizki. Starannie układałam je do Pólki i szafy. Dwie pary szpilek, trampki, wygodne baleriny i jedną parę czarnych rzymianek równiutko ułożyłam wzdłuż śnieżno białej ściany. Letnie sukienki, bluzki i szorty powiesiłam na wieszakach w szafie. Małego puszystego jaśka rzuciłam na moje, podkreślam moje łoże a bieliznę dyskretnie schowałam do najniżej usytuowanej szuflady. Byłam już rozpakowana, w czasie gdy Reus rozpakowywał swoje kosmetyki w łazience. Włączyłam laptopa i zasiadłam z nim na łóżku wygodnie kładąc go na drewnianej tacy śniadaniowej. Nim komputer się uruchomił rozejrzałam się po pokoju z myślą, że wszystko wygląda tak jak sobie zażyczyłam. Po kilkunastu minutach surfowania po Internecie bez słowa wyszłam z pokoju by zejść na dół i zobaczyć co dobrego zamierza serwować nam kuchnia grecka. W restauracji siedzieli już przy stolikach Nuri, Łukasz i Ewa.
-cześć zdrajcy. – przywitałam się. – Jak się podobają wam wasze pokoje? – zapytałam ironicznie, dosiadając się do ich miejsca.
-Kaśka jacy zdrajcy? My nie mieliśmy wpływu na to ile miejsc jest w hotelu. – odpowiedział Łukasz odpierając moje zarzuty.
-to prawda. Nie powinnaś też winić Blanki. Ona chciała dobrze. Pewnie sądziła, że zakumulujecie się z Marco. - dodała Ewa jedząc sałatkę.
-teraz niech wie, że nie wszystko zawsze musi iść po jej myśli. – powiedziałam jak obrażony dzieciak.
Po zjedzonej we czwórkę kolacji reszta moich towarzyszy rozeszła się do pokoi. Ja widząc, że na niebie zapadł już zmrok postanowiłam wyjść z hotelu. Od drzwi, na zewnątrz wyprowadziła mnie romantycznie oświetlona ścieżka idąca wzdłuż kamieni, małych fontann i szeleszczących strumyków. Przed hotelem usytuowane była dwa wielkie baseny a przy nich rozpościerały się dwa rzędy drewnianych leżaków, na których siedziało kilkoro turystów popijających piwa. Idąc brukowym chodniczkiem zaszłam aż do wystylizowanego ogrodu japońskiego. Był pełen kolorowych krzewów, fioletowych rododendronów i innych nieznanych mi z pochodzenia kwiatów. Usiadłam na ławce wsłuchując się w szum fal. Zmęczona ale odprężona postanowiłam powrócić do mojego pokoju. Drzwi nie były zamknięte, więc nacisnęłam na klamkę i cichutko weszłam. W pokoju na szczęście nie zastałam nikogo. Jeszcze przed pójściem spać, rozłożyłam w łazience na umywalce i lustrze w moje kosmetyki. Część z nich pozostawiłam w kosmetyczce, którą schowałam do półki pod umywalką gdzie Marco również rozłożył swój ekwipunek. Byłam do tego zmuszona gdyż już nie było na nic miejsca. On ma chyba więcej tego wszystkiego niż ja. Dosłownie zawalił całe to pomieszczenie swoimi pierdołami. Niby po co mu krem na sińce i oparzenia? Przecież nie zamierzam go bić ani podpalać.
Kładąc się na łóżko spostrzegłam, że leżą na nim dwie poduszki i jedna kołdra. Kołdrę i poduszkę odstąpiłam mu a sama postanowiłam spać pod kocem. Rzuciłam należne mu rzeczy na jego małą sofę poczym usiłowałam usnąć.
Krem na sińce i oparzenia dobre.!;D
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział ;*
"Przecież nie zamierzam go bić ani podpalać" :D Dobre :* Świetny rozdział. Aż chce się więcej ^_^
OdpowiedzUsuńCudowne!
OdpowiedzUsuńUwielbiam to *-*
Jak zawsze świetny rozdział!
Czekam na następny ;*
cudowny! <3
OdpowiedzUsuńwarto było czekać! :)
pozdrawiam :*
kocham ten blog,świetny rozdział
OdpowiedzUsuńhaha xD
OdpowiedzUsuńpo co mu krem na śińce i oparzenia xD
nie wnikam w szczegóły XD
świetny rozdział ♥
Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału i tego jak potoczy się dalej akcja na Krecie itp.. Marco co jak co ale zachował się jak zwykle ma to w zwyczaju zawadiacko i egoistycznie w stosunku do nowej współlokatorki. Ale za to Kaśka to też niezła pani "obrażalska". A i tak zawsze stawia na swoim :) ahh te kobietki.. bardzo ci kibicuję i życzę wielu pomysłów na rozwinięcie akcji tego opowiadania. Jeszcze raz trzymam kciuki i pozdrawiam!! Czekamy na kolejne :D
OdpowiedzUsuń